Biznesradar bez reklam? Sprawdź BR Plus

Czy odreagowanie, jakiego jesteśmy świadkami od trzech tygodni, jest już początkiem kolejnej fali wzrostowej?

Jarosław Niedzielewski, Dyrektor Departamentu Inwestycji Investors TFI
Jarosław Niedzielewski, Dyrektor Departamentu Inwestycji Investors TFI
Udostępnij

Początek minionego miesiąca na głównych parkietach w Europie oraz na Wall Street przyniósł paniczną wyprzedaż, która wyglądała na kolejną odsłonę styczniowego tąpnięcia. Zapowiadała się prawdziwa jatka, szczególnie, że DAX przebił poziomy wsparcia wyznaczone przez kilka poprzednich lokalnych minimów.

Początek minionego miesiąca na głównych parkietach w Europie oraz na Wall Street przyniósł paniczną wyprzedaż, która wyglądała na kolejną odsłonę styczniowego tąpnięcia. Zapowiadała się prawdziwa jatka, szczególnie, że DAX przebił poziomy wsparcia wyznaczone przez kilka poprzednich lokalnych minimów. Na szczęcie na strachu się skończyło. Wystarczyły dwa tygodnie, a wśród nich 7 wzrostowych sesji, by większość najważniejszych indeksów odrobiła straty z początku lutego, a inwestorzy zapomnieli, czego tak naprawdę się obawiali.

Widoczna od końca stycznia siła rynków wschodzących (np. GPW), czy poprawa sytuacji na niektórych surowcach, zamiast chwilowym złudzeniem, okazała się świetnym wskaźnikiem wyprzedzającym dla rynków rozwiniętych. Początek odreagowania zbiegł się w czasie z publikacją danych wskazujących na utrzymanie się siły amerykańskiego konsumenta w obliczu dalszej słabości przemysłu. Wyższa sprzedaż detaliczna, mniejszy przyrost bezrobocia oraz trochę wyższa inflacja – tylko tyle i aż tyle. W gruncie rzeczy trudno było uznać te dane za przełomowe. Wystarczyły jednak, by istotnie podnieść szanse na kontynuowanie cyklu podwyżek stóp przez FED i tym samym umocnić dolara (szczególnie do euro). Tym razem, o dziwo, siła amerykańskiej waluty ani perspektywa podwyżek stóp procentowych nikogo nie przestraszyły. Wręcz przeciwnie, dobra passa rynków wschodzących i surowców trwała.

Skoro tak, to być może odreagowanie, jakiego jesteśmy świadkami od trzech tygodni, jest już początkiem kolejnej fali wzrostowej? Niestety, moim zdaniem jest jeszcze za wcześnie na świętowanie końca trwającej od grudnia korekty. Co prawda, obecne odreagowanie może zaprowadzić amerykański indeks powyżej poziomu 2000. Żeby jednak pokonać opór, z jakim inwestorzy na Wall Street zmagali się przez cały 2015 rok, potrzeba istotnej poprawy sytuacji w amerykańskiej gospodarce, lepszych wyników spółek oraz ich perspektyw. Na razie zbyt mało jest twardych dowodów wspierających taki scenariusz. Dlatego im bliżej szczytów z grudnia, tym relacja potencjalnego zysku do możliwej straty staje się coraz mniej korzystna. Nawet przy założeniu, że indeks S&P500 przez kolejne miesiące nie wyjdzie poza nakreślone wyraźnie ramy 1800-2100 punktów. Natomiast ryzyko rzeczywistej powtórki z krachu 2011 roku, co oznaczałoby zejście do poziomów 1600-1700 punktów, cały czas jest duże.

Głównym przegranym rozpoczętej w USA fali wyprzedaży stały się europejskie indeksy akcji z niemiecką giełdą na czele. Ostatnie odczyty gospodarcze rzeczywiście dawały więcej powodów do zadowolenia inwestorom z Wall Street, niż z Frankfurtu czy Paryża ale przecież stan największej europejskiej gospodarki, czyli Niemiec, jest w gruncie rzeczy wypadkową trendów obserwowanych zarówno w USA, jak i na rynkach wschodzących. Gospodarka naszego zachodniego sąsiada jest chyba najlepszym barometrem globalnej koniunktury. Dlatego jeśli ostatni pokaz siły rynków wschodzących oraz imponujące odreagowanie w USA nie są jedynie rozpaczliwym łapaniem oddechu przed kolejnym zanurzeniem, to niemiecki rynek akcji powinien szybko odrobić zaległości.