W piątek ryzykowne aktywa na całym świecie negatywnie zareagowały na dynamiczną eskalację pełzającego kryzysu walutowego w Turcji. Obawiano się efektu zarażenia innych rynków wschodzących oraz europejskich banków. Te obawy pozostają w mocy, ale w przypadku pozostałych aktywów doszło już do uspokojenia wcześniejszej nerwowej atmosfery.
Problemy niezrównoważenia tureckiej gospodarki nie są nowe. Podobnie wygląda kwestia bardzo dyskusyjnej niezależności tamtejszego banku centralnego, który po prostu nie wypełnia swojego głównego celu, czyli walki z inflacją. Ta pozostaje wysoka, co w połączeniu z innymi negatywnymi czynnikami od wielu już lat osłabia turecką lirę. Ostatnie wydarzenia związane ze zmniejszającą się wiarygodnością instytucji tureckich oraz niezgoda na linii Waszyngton – Ankara doprowadziły do dynamicznej eskalacji kryzysu walutowego, czyli skokowego osłabienia się liry tureckiej. Jest to o tyle ważne, że tureckie firmy mają istotne zadłużenie denominowane w walutach obcych. To dynamicznie się więc zwiększa, co wpłynie na wyniki gospodarcze kraju oraz zagrozi terminowości obsługi zadłużenia. W piątek doszło do eskalacji tego kryzysu między innymi za sprawą doniesień, że Europejski Bank Centralny niepokoi się skalą zaangażowania wybranych europejskich banków w Turcji. Zniżkowały więc głównie akcje europejskich banków, ale rykoszetem uderzone zostały praktycznie wszystkie ryzykowne aktywa, a inwestorzy obawiali się powtórki tureckiego scenariusza w innych krajach rozwijających się. Dzisiaj doszło do większego rozróżnienia poszczególnych rynków. Nastroje wciąż były napięte, ale pojawiły się próby ustabilizowania sytuacji i dotknęły one także krajowego parkietu. Wydaje się, że inwestorzy zrozumieli, że problemy Turcji nie będą teraz masowo replikowane, bądź nie odbiją się negatywnie na kondycji spółek notowanych na wielu rynkach. Owszem, poszczególne rynki wschodzące o niezbilansowanych gospodarkach mogą mieć problemy. Podobnie wybrane europejskie banki będą musiały liczyć się z potencjalnymi stratami, ale o zarażeniu globalnym, takim jak po upadku banku Lehman Brothers, na chwilę obecną nie może być mowy. Konsekwencją tego było odbicie krajowego rynku po silnych piątkowych spadkach. Nie oznacza ono jednak końca możliwych problemów GPW i to z kilku powodów. Po pierwsze, odreagowanie tyczyło się głównie spółek dużych. Te mniejsze czy średnie wciąż taniały i de facto utrzymują znaną od kilku miesięcy słabość. Po drugie, w przypadku blue chipów poprawa była wybiórcza i początkowo ograniczyła się zaledwie do trzech spółek: dwóch paliwowych oraz CD Projektu. Było to odzwierciedleniem podobnego zachowania spółek technologicznych i paliwowych w Europie. Później jednak zaczęły do tego schematu dołączać wybrane banki, co pozwoliło do zamknięcie sesji wzrostem indeksu WIG20 o 0,6%. W konsekwencji napięta sytuacja z piątku została ustabilizowana, a główny indeks wrócił ponad poziom 2250 pkt. Z uwagi jednak na mniej sprzyjającą strukturę tego wzrostu, nie można mówić o definitywnym końcu podaży. Ta wciąż może się pojawić, choć już niekoniecznie z uwagi na tureckie problemy.
Łukasz Bugaj