Poniedziałek na światowych rynkach zaczął się od azjatyckiej odpowiedzi na piątkowe spadki na Wall Street, gdzie S&P500 zakończył notowania najgorszym wynikiem tygodnia w bieżącym roku. Elementem, który dołożył awersji do ryzyka była informacja, iż rząd w Pekinie zalecił państwowym importerom ograniczenie zakupów amerykańskich towarów rolnych, co przełożyło się na wzrost dolara, za którego płacono więcej niż 7 juanów. Pierwszy element był naturalną konsekwencją zeszłotygodniowej zapowiedzi prezydenta Trumpa, iż chiński import do USA czekają kolejne cła z dniem 1 września. Drugi dołożył obaw, iż Chiny zostaną oskarżone o manipulację kursem walutowym. Odpowiedzią były dynamiczne spadki na rynkach akcji w Azji, które o poranku przeniosły się do Europy. W pierwszej fazie sesji GPW próbowała posilać się lepszą postawą złotego do dolara, ale presja spadkowa z rynków bazowych okazała się silniejsza i poza próbą uspokojenia w środkowej fazie sesji WIG20 spędził sesję na mniej lub bardziej dynamicznym marszu na południe, którego centralną częścią były najpierw powielanie ruchów niemieckiego DAX-a, a później odpowiedź na spadki indeksów na Wall Street. Bilansem skorelowanego spadku było osunięcie WIG20 o 2,36 procent przy blisko 720 milionach złotych obrotu. Sesja w największym była potwierdzeniem, iż rynek warszawski pozostaje w korelacji z rynkami bazowymi. Uwzględniając ożywienie wojny celnej i przejście konfliktu handlowego z fazy zawieszenia broni w fazę gorącą, trudno oczekiwać wyrwania się GPW z cienia rynków zagranicznych. Technicznie patrząc sesja przesunęła indeks WIG20 w pobliże dolnego ograniczenia wielomiesięcznego trendu bocznego i wsparć w strefach 2150 i 2100 pkt. W efekcie starczy impuls wzrostowy z rynków bazowych, by GPW poszukała odbicia, ale nie ma wątpliwości, iż w obecnej sytuacji o grę w kontrze do otoczenia będzie bardzo trudno.
Adam Stańczak
Analityk DM BOŚ SA