Wczorajsza sesja pomimo dobrego otoczenia okazała się spadkowa i znów ujawniła słabość naszej giełdy. Dziś doszło do powtórki. Giełdy zagraniczne kontynuowały wzrosty, a GPW podążyła wbrew nim, na południe. Wprawdzie indeks w ciągu ostatnich 30 minut odrobił straty, ale taki krótki zryw pozostawia więcej wątpliwości, niż optymizmu.
Początek sesji był jeszcze lekko wzrostowy, ale te nieznaczne zwyżki pod wpływem otoczenia skończyły się dość szybko, bo już po 10-tej indeks zanurkował pod kreskę. W następnych godzinach kolejnymi falami WIG20 oddawał pole, schodząc koło 16-tej poniżej 1800 pkt. W końcówce sesji indeksy europejskie ruszyły na kolejne maksima i w Warszawie doszło do przełomu. Inwestorzy przystąpili do zakupów, zadziwiając szybkością wzrostu, tak jakby nagle się obudziły uśpione dotąd byki.
W tym nagłym zrywie może być potencjał do dalszej aprecjacji, jeśli USA zdecydują się pójść w kierunku północnym tworząc kolejną falę wzrostową. Ale trudno zapomnieć słabość naszego rynku z wczoraj i dziś przed godziną 16:30. Być może rynek był niezdecydowany. Być może zostanie teraz zasilony pieniędzmi z zagranicy, ale to jest tylko „być może”. Słabość jest czymś realnym, krótki zryw – czymś niepewnym, budzącym podejrzenia o chęć zysku na kontraktach terminowych. Z drugiej strony giełda lubi zaskakiwać, pieniądze pojawiają się czasem nagle, „znikąd” i po fakcie dowiadujemy się dlaczego.